Słyszałem, że przelatuje przez Polskę i czasami zimuje nad Bałtykiem, ale nigdy jej nie widziałem. Aż nagle zobaczyłem ją! I to gdzie? W miejscu, z którego miałem złe wspomnienia.
Z Władysławowem kojarzy mi się traumatyczna historia z dzieciństwa. Pierwsze nadmorskie wakacje, schyłek PRL-u, rok – bodajże – 1986. Zatrułem się frytkami i niemal bez życia leżałem w wynajętym przez rodziców pokoiku na tak zwanej kwaterze, czekając na pogotowie ratunkowe. Do dziś pamiętam ów koszmar, może dlatego nigdy później nie zdecydowałem się przyjechać do Władysławowa. Dopiero trzy, może cztery lata temu odwiedziłem w pilnej, zawodowej sprawie kolegę spędzającego tam – w środku sezonu – wakacje z rodziną. Przyjechałem późnym wieczorem, zamieszkałem w koszmarnie złym i zarazem koszmarnie drogim hotelu (innego nie było). Wyszedłem coś zjeść i zderzyłem się z tłumem turystów rozweselonych piwem i przedziwnym nastrojem wczasowiska. Koszmar.
Aż nagle, całkiem poza sezonem, pod koniec 2021 roku, wszystko się zmieniło. We Władysławowie, w porcie, zobaczyłem dwie siedzące obok siebie dostojnie śnieguły.
Ucieszyłem się z ich widoku i zacząłem fotografować. Były trochę za daleko i na zbyt jasnym tle, ale co tam. W końcu to pierwsze spotkanie. Nie miałem wielkich oczekiwań wobec niczego, co związane z Władysławowem.
Jednak one – jakby wiedziały, że tak jest – postanowiły wyjść mi naprzeciw. Najpierw jedna pofrunęła w moją stronę i usiadła na stopniu chodnika, dając mi chwilę, abym z nieco niższej pozycji przykucnął jeszcze i zbudował dość atrakcyjny kadr.
I kiedy ucieszyłem się, że tak sprzyja mi szczęście, druga śnieguła postanowiła pójść krok dalej. Podleciała bardzo blisko, pozwoliła, abym położył się na chodniku, podniosła się na chwilę w powietrzu i zaprezentowała procedurę lądowania.
Później wykonała spacer przed obiektywem, na wypadek, gdybym coś zepsuł w poprzednich ujęciach.
I już na koniec postanowiła przysiąść przy kłosie znalezionym na chodniku, tak abym zobaczył w wizjerze i ją, i jej posiłek. Upewniona, że zbudowałem kadr, zaczęła podjadać fragmenty zdobyczy.
Po czym spojrzała na mnie wymowie, jakby chciała zaznaczyć: „Pamiętaj, gdzie cię to wszystko spotkało”.
Zrobiłem zdjęcie, podniosłem się, podjechałem do miasteczka. Znalazłem jedyny czynny sklepik z pamiątkami i – skruszony, nawrócony – kupiłem koszulkę z napisem „I love Władysławowo”.