Niedaleko miejsca, w którym mieszkam, dwie posesje dalej, znalazłem karmnik dla ptaków. Wspaniałe miejsce do fotografowania, chociaż z niespodziewanymi przygodami.
Nie trzeba wyjeżdżać na safari, by zrobić niezłe zdjęcia przyrodnicze, a i przeżyć mrożącą krew w żyłach przygodę. Zacznijmy od pierwszego komponentu – taki widok utrwaliłem dziesięć metrów od klatki schodowej.
Zachęcony ładnym światłem przekroczyłem opłotki własnego podwórka i przy sąsiednim bloku zlokalizowałem prawdziwy rarytas:
Nic dziwnego, że ptactwo z zainteresowaniem przegrupowało się i czaiło na pobliskich gałązkach, czekając na odpowiedni moment, by podlecieć i coś skubnąć:
Gdy bogatka cierpliwie stała w kolejce, modraszka już pałaszowała:
Wykorzystując moment nieuwagi sikor, kawka wpadła do knajpy na krzywy ryj:
Strzyżyk przemykał niepostrzeżenie pod płotem:
Najedzona już bogatka pozowała na ziemi, wdrapawszy się uprzednio na niewielki pagórek:
Rudzik patrzył na sytuację z góry:
Kiedy już układałem w głowie pean na cześć prostego, miejskiego życia, które dostarcza tak wspaniałych rozrywek obserwatorowi, zauważyłem materiał na piękny kadr i skierowałem obiektyw ku zielonemu płotowi:
I wtedy za płotem pojawił się z nagła ochroniarz znanej firmy od pilnowania mienia, by uświadomić mi, że strzeże dzielnie jednostki wojskowej. – Proszę natychmiast przestać fotografować! – oznajmił.
Cóż jedyną rzeczą, którą byłem gotów zrobić natychmiast, okazało się grzeczne acz stanowcze odprawienie pana ochroniarza. – Zaraz przyślę tu żandarmerię wojskową – odciął się intruz i podążył wzywać posiłki. Siły zbrojne nie podjęły jednak wyzwania, przynajmniej w ciągu kwadransa, kiedy wciąż jeszcze fotografowałem pod blokiem – najzupełniej cywilnym – sikory i inne ptaszęta, za nic mając schowane za płotem strategiczne tajemnice polskiego oręża.