Kiedy dzień jest piękny – ptaki są dopełnieniem owego piękna. Ale jeśli wydarzy się coś złego, mogą być źródłem pocieszenia, równowagi i siły. To naprawdę działa.
Sobota, 22 stycznia, zaczęła się od złej wiadomości o narciarskim wypadku kolegi Jaśka. Pierwsze informacje były przygnębiające i trudne do przyjęcia. Jak w wierszu ks. Janusza St. Pasierba „Prywatnie”:
nie mam gdzie się schować
po otrzymaniu takiej wiadomości
w naszych mieszkaniach nie ma prywatnych kaplic
można tylko na chwilę zamknąć się w łazience
usiąść na brzegu wanny i powtarzać
Jezusie Nazareński Jezusie
to przecież nie może być prawda
I tak właśnie zareagowałem. Przypomniałem sobie, że kilka tygodni wcześniej wybraliśmy się razem do ZOO w Krakowie i kiedy Jasiek odebrał telefon, przerywając na chwilę nasze perypatetyckie popołudnie, zobaczyłem samicę kosa w pięknym świetle. Zrobiłem zdjęcie.
To także był weekend, tyle że listopadowy. Zapamiętałem wiele wątków z owego dnia, myśląc, że to wielki przywilej znać takich ludzi jak Jan – dobrych, pełnych współczucia i życzliwości dla bliźnich, uczynnych i wypełnionych światłem.
Myśląc o Jaśku, podjąłem jednak próbę, by wbrew złym wiadomościom, zrealizować plan dnia. A miałem zacząć od spotkania z Teresą i Jackiem. Pojechałem pod Warszawę do ich domu, gdzie zamierzaliśmy wspólnie przyglądać się sikorkom zwabionym perspektywą wyżerki. Ptaszki jednak nie chciały nadlatywać, a ja wciąż miałem w głowie złe wiadomości.
Teresa przywitała mnie przywiezionym dzień wcześniej z Czech prezentem – kubeczkami z sowami z praskiej firmy Smaltum.
Wspaniałe wyroby sprezentowane z myślą o powiększeniu mojej kolekcji ptasich gadżetów nieco poprawiły mi nastrój, a po chwili zyskałem okazję, by sprawdzić po raz pierwszy działanie aparatu fotograficznego Sony DSC-RX10M4, reklamowanego jako korzystna alternatywa dla ptasiarzy zmęczonych dźwiganiem wielokilogramowych obiektywów.
Oto efekt:
Urządzenie rzeczywiście poręczne, a jeśli fotografowany obiekt jest blisko – obiektyw Zeissa na stałe złączony z aparatem daje radę. Wielki atut to mikroskopijny rozmiar urządzenia i jego waga, nieco tylko większa niż kilogram.
Kiedy wychodziłem od Teresy i Jacka, wzruszony miłym przyjęciem i zakłopotany własną nienajlepszą formą, dostałem wiadomość, że stan zdrowia Jaśka jest lepszy niż można było się spodziewać po wcześniejszych doniesieniach. Była to ogromna ulga.
Popołudnie zaplanowałem wspólnie z kolegą Marcinem – wybraliśmy się do warszawskiego ZOO, by sprawdzić jak sobie radzi dawno nieużywany obiektyw Nikkora 600 mm f.4. To – dla odmiany – całkiem spory kawałek optyki, prawdziwa ekstraklasa:
Nie mieliśmy zbyt wiele czasu, ale jakikolwiek ptak pojawił się w zasięgu obiektywu, bez żadnej selekcji trafiał do zbioru obiektów cieszących się naszym zainteresowaniem. Pierwsza poszła na warsztat wrona siwa:
Tuż po niej bociany, które z różnych powodów nie mogły udać się do ciepłych krajów i zostały przysposobione przez ZOO do spędzenia zimy w Warszawie:
Rozejrzałem się wokół za kolejnymi bohaterami. Sprawdziłem jak obiektyw daje sobie radę z portretem:
Marcin zrobił to samo, tylko z innym modelem i w nieco szerszym planie:
Trzeba było jeszcze przetestować zdjęcie małego ptaszka. Bogatka chętnie podjęła wyzwanie:
A gdy już wychodziliśmy – wpadł mi w oko jeszcze wróbel:
Chwilę przed opuszczeniem ogrodu napatoczył się kos. I takiej okazji nie mogłem zmarnować:
Przeszedł wieczór i kolejna wiadomość: Jan w nieszczęściu miał dużo szczęścia. Jego stan jest stabilny, wyzdrowieje i będzie cieszył się życiem. Już nie mogę doczekać się chwili, kiedy zabiorę go na spacer i razem poobserwujemy ptaki.