Wiedziałem, że można zobaczyć go na Gran Canarii. Mignął mi przed oczami, a po chwili z krzaków przy ulicy niejakiego Felo Monzóna wyleciało całe wypłoszone stado. Ruszyłem w pogoń!
Jego czerwony dziób i czerwona maska wyróżniają go i czynią malowniczym. Zważywszy, że patron ulicy był miejscowym malarzem – a przy okazji działaczem socjalistycznym – wszystko zaczęło składać się w całość. Aby jednak namalować astrylda falistego przy pomocy aparatu fotograficznego, trzeba dobiec, ustawić parametry i mieć odrobinę szczęścia.
Udało się w zasadzie tylko raz, dzięki czemu mogę pochwalić się fotografią ptaszka egzotycznego także i tutaj. Wszak astryld pochodzi z subsaharyjskiej Afryki, chociaż i na Wyspach Kanaryjskich, i w wielu innych miejscach, został introdukowany i z sukcesem odnalazł się w nowych warunkach.
Niech będzie mu zapisane na plus, że przynajmniej przez sekundę usiadł jak należy, prezentując wszystkie charakterystyczne cechy na odpowiednio oddalonym tle. Było już dość ciemno, kilka minut przed zachodem słońca. Może w tych okolicznościach jeszcze piękniej jawi się jego egzotyczna uroda.
Kiedy zrobiłem zdjęcie, astryld dołączył do stada buszującego w krzakach rosnących na stromym wzniesieniu. Zakląłem, ale nie mogłem zdezerterować. Szczęśliwie założyłem na tę wycieczkę buty do chodzenia po górach. Wdrapałem się na skarpę i poczułem, że tracę równowagę. Zamachałem rękami, nie wypuszczając z nich aparatu z ciężkim teleobiektywem. Ustabilizowałem się, dziękując w duchu sobie i trenerowi za godziny zajęć na piłce bosu.
Przyjąłem pozycję strzelecką i pomimo trudnych warunków zacząłem dokumentować. Nie są to zdjęcia wybitne, ale pokazują głównego bohatera w środowisku żerowania, a ponadto zaświadczają ponad wszelką wątpliwość, że nawet marny obserwator ptaków, gdy obiekty są ciekawe, zdolny jest do istotnych poświęceń.