Z punktu widzenia ptasiarza być na Gran Canarii i nie odwiedzić Charca de Maspalomas to jak być w Rzymie i papieża nie widzieć. Na to naszej zgody nie ma!
Tyle że łatwiej o uścisk dłoni Franciszka na Placu św. Piotra niż o bezpośredni kontakt z ptakami w najatrakcyjniejszym ornitologicznie miejscu Gran Canarii. Mówiąc precyzyjniej – od strony promenady można obserwować przez płot, od strony plaży – z odległości wyznaczonej drewnianym ogrodzeniem.
Oczywiście są sposoby: pomysłowy obserwator podczołga się wprost z plaży pod tymże ogrodzeniem, licząc, że miejscowa policja nie zauważy, albo zajmie pozycję w swego rodzaju betonowym rowie pomiędzy promenadą a płotem i przyłoży obiektyw tak, aby ominąć przeszkodę. Niestety, ciągle jest to obiektyw metr lub dwa nad poziomem brzegu, zatem fotografowanie ptaków brodzących odbywa się z niezbyt atrakcyjnej, górnej perspektywy. W Rewie, gdzie biegusy czy inne cudaczne istoty na szczudłach chodzą sobie wzdłuż cypla, fotografowie leżą plackiem trzy metry dalej i pstrykają poprzykrywani maskującym plandekami. Raz byłem świadkiem takiej sytuacji: jedyny godny uwagi ptak odbywał spacer dostojnym krokiem, mijając siedmiu (!) fotografów. Przed każdym przystanął na chwilę, uskubał coś z ziemi, przekręcił dziób w lewo i w prawo, po czym szedł dalej. Z pewnego oddalenia grupka mew przyglądała się temu spektaklowi z rozbawieniem i odrobiną wzgardy.
Charca de Maspalomas nie oferuje takich atrakcji, ale jednak można przywieźć z wyprawy kilka ciekawych zdjęć. W hotelu czeka już stosowna literatura do oznaczania gatunków:
Zanim jednak rozstrzygnie się wszystkie subtelności (sieweczka rzeczna czy obrożna? kulig mniejszy? piaskowiec? czapla nadobna?) warto po prostu nacieszyć oko efektem kilkugodzinnych obserwacji.