Fasolka po bretońsku niewiele ma wspólnego z Bretanią, podobnie ryba po grecku z Grecją. Istnieją zbitki jeszcze bardziej niefortunne – „śledź po japońsku” jest zjawiskiem nieznanym w Tokio, a Victor Orban zdziwiłby się jedząc „placek ziemniaczany po węgiersku”.
Dlaczego o tym mówię? Ano dlatego, że omówimy poniżej zjawisko istotnie odmienne od powyższych. Kanarek z pewnością wiąże się z Wyspami Kanaryjskimi, aczkolwiek terytorium to nie zawdzięcza nazwy żółtym ptaszkom, lecz psom. Kto ciekaw – niech doczyta w dowolnym przewodniku. Za to kanarki (serinus canaria) zawdzięczają nazwę Wyspom.
Uwaga, prezentujemy kanarka – dumnie pozującego w Las Palmas:
Wygląda mniej atrakcyjnie niż egzemplarze ze sklepu z kanarkami, ale cóż zrobić – życie na wolności nie rozpieszcza.
Pokręciłem się trochę w okolicy bunkra la Minilla, polecanego przez ptasiarzy jako atrakcyjna miejscówka do fotografowania. A oto efekty – najpierw na tle neutralnym…
…a następnie na płocie odgradzającym teren od strony alei, której patronuje sam Federico Garcia Lorca:
Aż wreszcie – na gałęziach, w wersji pojedynczej:
oraz w duetach:
Kiedy opuszczałem okolice bunkra, minąłem kanarka pozującego na skrawku donicy stojącej na balkonie pobliskiego bloku. Skoro pozował – sfotografowałem.
I dopiero po chwili dostrzegłem, że na parkingu pod blokiem czyha na kanarka potencjalne niebezpieczeństwo w postaci kota łownego. Kot szczęśliwie relaksował się w miejscu starannie wybranym.
Jak widać kanarek mógł dokazywać na balkonie bez obaw, w myśl starego kanaryjskiego przysłowia: „Gdy kot śpi, żółte ptaszki harcują”.